UWAGA!!! Ta strona funkcjonuję jako archiwum - pod tym linkiem znajduję się nowy adres bloga. Zapraszam!

Star Wars: Ostatni Jedi - recenzja spoilerowa

mati212 2017-12-17 recenzje

Wiem, że zapewne jestem ostatnim człowiekiem który piszę recenzje. Ale na swoje usprawiedliwienie dodam, że film po raz pierwszy oglądałem w piątek (czy istnieje lepszy sposób na spędzenie piątku?), a jako że o 23 nie za bardzo idzie coś napisać (ani zrobić cokolwiek kreatywnego), postanowiłem odłożyć to na następny dzień. I uważam, że to była dobra decyzja, ponieważ mam teraz dużo bardziej obiektywne spojrzenie na ten film.

Na sam początek chciałbym poprosić wszystkich, którzy jeszcze nie obejrzeli „Ostatniego Jedi” o zamknięcie okna przeglądarki, w której widzicie te stronę. Będą spoilery.

Jeżeli chodzi o kwestie aktorskie, to muszę powiedzieć że było naprawdę dobrze. Na pochwałę zasługują kreację Kylo Rena i Luka Skywalkera. Równie dobry poziom zaprezentowała nam także Daisy Ridley.

Zgodnie z zapowiedziami, film ten był w dużej mierze skupiony na osobie Luka Skywalkera. I muszę przyznać że powrót Marka Hamila do „Gwiezdnych Wojen” (bo chyba krótkiego epizodu w „Przebudzeniu Mocy” tak nazwać nie można) jest naprawdę udany. Hamil wykreował zupełnie nowego Luka, jakże odmiennego od tego „chłopaka z Tatoooine”, którego widzieliśmy w starej trylogii.

Ten Luke Skywalker jest solidnie zmęczony życiem. Po tym co „odwalił” w starej trylogii stał się „żywą legendą”, symbolem walki o wolność i człowiekiem, mającym wyszkolić nowe pokolenie Jedi. Luke uważa że zawiódł, jeżeli chodzi o to ostatnie – i to właśnie dlatego odsunął się w cień. Bardzo ciekawy jest tutaj wątek „narodzin Kylo Rena”. Dzięki „Ostatniemu Jedi”, dowiadujemy się że Luke miał w nich spory udział.

Wydarzenia z przeszłości uczyniły z niego cynicznego starca, który mówi do Rey: „Nie wyszkolę nowego pokolenia Jedi”. Do tego Luka ciężko jest przywyknąć – ale kiedy już to zrobimy, ujrzymy wielowymiarową i dramatyczną postać. Mark Hamil pokazał nam legendę. Uczłowieczoną legendę, obdartą ze swojej mistyczności i zwyczajnie prawdziwą.

Wielu narzekało, że Kylo Ren to psycho-emo-fan Vadera w masce. Ale w „Ostatnim Jedi”, Kylo, nie dość że ją zdjął to i zmienił się nie do poznania. Adam Driver wykreował postać, która ciągle toczy boję sama ze sobą. A przy tym niezwykle wiarygodną.

Skomplementować muszę też postać Rey, która ponownie została świetnie zagrana i napisana. Daisy Ridley po raz kolejny pokazała nam, dlaczego to właśnie ona jest główną bohaterką tej trylogii.

Kończąc już wątek aktorski, chciałbym powiedzieć że reszta „nowej gwardii” też nieźle się spisała. Finn nadal jest Finnem z „Przebudzenia Mocy”, który rzuca kawałami niczym z rękawa. Z lepszym bądź gorszym skutkiem, ale i tak te dowcipy są śmieszniejsze od moich. Odczuwam z tego powodu smutek.

Mam pewien problem z Rose. Niby wszystko jest w porządku, ale jednak coś mi tu nie pasuję. Zwłaszcza motyw romansowy jej i Finna wydaje się być mocno naciągany. Wiele osób zwróciło też uwagę, że właściwie jest tutaj po to aby mówić dzieciom co jest dobre a co złe. Nie mnie to oceniać.

Odchodząc już całkowicie od tematu aktorstwa, przejdźmy do tego co nerdo-tygryski lubią najbardziej – efektów specjalnych. Te stoję na wysokim poziomie, co nie jest zbyt wielkim zaskoczeniem, biorąc pod uwagę choćby budżet „Ostatniego Jedi”. Nerdzi z ILM jak zwykle nie zawiedli. Jedyne zastrzeżenie mam do sceny, w której Leia… podlatuję do krążownika niczym Superman. I nie, nie chodzi mi o sam fakt użycia przez nią mocy (wiemy że Leia była niezwykle potężna pod tym względem), a raczej o ukazanie tej sceny. Nie ukrywajmy – to wygląda beznadziejnie

Jednak „Ostatni Jedi” wyróżnia się pośród innych blockbusterów. Po pierwsze nie jest tylko i jedynie rozrywką na kilka godzin, ale i przekazuję nam pewną filozoficzną prawdę na temat mocy. Powracamy tutaj do tych mistycznych początków, kiedy to moc jest tworem tajemniczym, nieznanym. „Ostatni Jedi” poddaje też w wątpliwość wieczną wojnę pomiędzy światłem a ciemnością, sugerując że jedno nie może istnieć bez drugiego. Dodatkowo, Luke Skywalker zarzuca Zakonowi pychę, zadufanie i hipokryzję.

Dużym plusem filmu jest to, że robi to nienachalnie, i w taki sposób aby każdy mógł to zrozumieć.

Dodajmy jednak łyżkę dziegciu do tej beczki miodu – nie do końca przekonuję mnie kreacja Najwyższego Porządku. Jego wszechwładność widziałem głównie w napisach początkowych, a już na pewno nie czułem tej samej potęgi co przy Imperium. Największy niedosyt pozostawia u mnie Phasma. Jej rolę w filmie, może opisać tak: Jest. A raczej była, bo najprawdopodobniej zginęła. I to tyle jeżeli chodzi o rozbudowanie jej roli w VIII epizodzie. Wprowadzoną ją tylko na chwilę, aby stoczyła walkę z Finnem. Admirał Hux natomiast, w tym filmie jest, nie ukrywajmy, workiem treningowym dla Snoka i Kylo. Chociaż te sceny były nawet zabawne.

I tutaj płynnie przechodzimy do następnego punktu – humoru. Ten w „Ostatnim Jedi” jest w większości przypadków trafiony. Zazwyczaj śmieszy i dobrze rozładowuję atmosferę. Nawet poważny – wydawać by się mogło – Luke, czasami śmieszkuję. Oczywiście na swój sposób.

I na sam koniec coś na co wielu narzekało, ale ja uważam to za plus. Czyli sceny w Canto Bright, uznane przez masę ludzi za niepotrzebne, nie prowadzące do niczego i rozwlekające, i tak już długi film. Chciałbym wam jednak udowodnić, że bez nich film wiele by stracił.

Zacznijmy może od tła fabularnego: Finn i Rose wyruszają na Canto Bright, aby odnaleźć pewnego Hakera i zrealizować szalony plan wyłączenia nadajnika na statku Snoke’a, który może odnaleźć ich krążownik w nadprzestrzeni. W tak zwanym międzyczasie natomiast, Poe (odpowiedzialny także za powyższy incydent) postanawia zrobić mały zamach stanu.

Widać, że Poe Dameron ma stać się nowym przywódcą Ruchu Oporu. Ale zanim się to stanie, musi dorosnąć – dorosnąć do odpowiedzialności za swoich ludzi. Nie bez powodu Holdo nazwała go „pistoletem”.

Odsyłam do pierwszych scen filmu, czyli do ataku na okręt liniowy. Decyzja ta była lekkomyślna, głupia, absurdalna i sprzeczna z rozkazami. Chociaż okręt zostaję zniszczony, to jednak rebelia traci masę ludzi i wszystkie bombowce. Świetnie zostało to podsumowane, kiedy Leia postanawia go spoliczkować (plotki okazały się być prawdziwe) i zdegradować.

Ten drugi akt był potrzebny, aby pokazać mu że lekkomyślne decyzje, raczej nie są tymi najlepszymi. Rzeczywiście, Finnowi i Rose nie udaję się – i właśnie wtedy cała sytuacja zostaję odwrócona o 180 stopni, kiedy dowiadujemy się że Amilyn Holdo (przedstawiana nam jako niekompetentna dowódczyni) cały czas miała plan. I to dużo lepszy plan.

Czy więc akt drugi spełnił swoją „edukacyjną” rolę? Wydaje mi się że tak, co udowadnia bitwa na Crait – wtedy to Poe wydaję rozkaz odwrotu, widząc że nie uda im się, a zrobienie z siebie bohatera nic tu nie zmieni.
Ale żeby nie było, my, widzowie też mamy się czegoś dowiedzieć. Bowiem zawsze w „Gwiezdnych Wojnach” było tak, że ktoś wpadał na wręcz absurdalnie niebezpieczny pomysł (który przy okazji miał śmieszne szanse na udanie się)… i udawało się. Ataki na kolejne Gwiazdy Śmierci, Starkillera – jaka była szansa powodzenia? Ten film miał nam pokazać, że nie zawsze się uda. I to jest jego olbrzymi plus.

Mógłbym tak naprawdę długo: skomplementować występ Yody (prawie dostałem palpitacji serca gdy się pojawił), pogratulować zabicia Snoka (tego się nie spodziewałem) czy pochwalić szkolenie Rey, zrealizowane w specyficzny sposób (można wręcz powiedzieć, że zniechęcające adepta do jego kontynuowania). Ale nie o to tu chodzi.

Czy „Ostatni Jedi” to dobry film? Tak. I niech świadectwem będzie fakt, że wychodziłem z niego o drżących nogach. Jest to coś nowego, ale jednocześnie zawierającego nutkę sentymentu do Oryginalnej Trylogii. Gdy to oglądasz, czujesz że to „Gwiezdne Wojny”. I gdybym miał teraz układać ranking filmów w tym uniwersum (czego raczej nie zrobię) znalazłby się w pierwszej czwórce. Zdecydowanie to jeden z lepszych epizodów i zarazem jeden z lepszych filmów sci-fi tego roku

Niezwykle ciężko jest mi zawrzeć targające mną emocję w jednym, liczbowym podsumowaniu. Po długim zastanowieniu, uznałem jednak że zasługuje na 8,5/10 – jako film nowatorski, poważniejszy, ale nadal posiadający ten specyficzny, trudny do opisania, klimat „Gwiezdnych Wojen”. Przy tym mający spore wady, które jednak nie psują ogólnego odczucia.

Podziel się: